top of page

Przyjemności życia - wystawa Helen Chadwick

  • Zdjęcie autora: Marta Lupa-Wyszowska
    Marta Lupa-Wyszowska
  • 9 lis
  • 4 minut(y) czytania

Kilka tygodni temu wybrałam się na krótką artystyczną wycieczkę do galerii Hepworth w Wakefield i – o matko z córką – cóż to była za wystawa! Helen Chadwick była mi wcześniej zupełnie nieznaną artystką, ale zaufałam rekomendacji mojej koleżanki. Poza tym nie chciałam przegapić kolejnej okazji, by zobaczyć rzeźby Hepworth, które dominują minimalistyczne przestrzenie galerii swoimi miękkimi, płynnymi kształtami.


Cacao (1994)
Cacao (1994)

Nasze spotkanie z Chadwick zaczęło się zupełnie niewinnie – od okrągłej wanny pełnej bulgoczącej gorącej czekolady. Dzieło, zatytułowane Cacao, to pierwszy przystanek wystawy retrospektywnej Life Pleasures w Wakefield. Przystanek, który zupełnie nie przygotował nas na to, co miało nastąpić dalej. 


W pomieszczeniu obok przyciągnęła mnie seria dwunastu fotografii – In the Kitchen – na których artystka pozuje w kostiumach przedstawiających sprzęty kuchenne. Był to zapis jej pracy dyplomowej z 1977 roku i satyryczny komentarz do wizerunku kobiety jako “domowej bogini”.  Kolejnym dziełem były stworzone z materiału torsy z owłosieniem łonowym – najprawdopodobniej zrobionym z ludzkich włosów, bo jak dowiedziałam się z opisu na ścianie, Chadwick często używała takich materiałów w swojej twórczości. Pomyślałam: dziwne, nie do końca rozumiem, ale co komu w duszy gra.


Knitted Lillet Blood Cycle (1975)
Knitted Lillet Blood Cycle (1975)

Potem podeszłam do dość niepokojąco wyglądającej szklanej gabloty, wypełnionej czymś, co przypominało zużyte tampony. I faktycznie – były to tampony, tylko że wydziergane na drutach i przedstawiające różne etapy krwawienia menstruacyjnego. W tym momencie zaczęłam gorączkowo czytać biogram artystki na ścianie, desperacko szukając jakiegoś przełomowego wydarzenia w jej życiu, które tłumaczyłoby tę fascynację płynami ustrojowymi. Niestety - Chadwick od początku swojej kariery zdawała się łamać tabu, a ja zostałam pozostawiona w swoim zdziwieniu i niezrozumieniu otaczającej mnie sztuki. 



Loop my Loop (1991)
Loop my Loop (1991)

W kolejnym pokoju przywitało mnie Loop my Loop – fotografia blond włosów splecionych z wieprzowymi jelitami, mająca symbolizować dwie strony ludzkiej relacji – romantyczną i bardziej zwierzęcą. Pomyślałam - obrzydliwe, ale rozumiem ideę. Podłogę galerii natomiast pokrywały białe, płatkopodobne rzeźby - jak głosił napis na ścianie - tzw. Piss Flowers (tłum. Kwiaty Moczu). Rzeźby były dokładnie tym, co sugerował tytuł – powstały poprzez wstawienie metalowych, kwiatowych form w śnieg, oddanie do nich moczu, a następnie wypełnienie gipsem powstałych kształtów. Dla wątpiących -  kwiatowym rzeźbom towarzyszyły czarno-białe fotografie ilustrujące ten proces. 


Coraz bardziej skonsternowana przeszłam do kolejnej sali, w której czekało jedno z mniej niepokojących dzieł tej wystawy -  Ego Geometria Sum – seria fotograficznych pudeł przedstawiających etapy życia artystki od jej narodzin do trzydziestki. Do ich powstania użyto sklejki uformowanej w kształty przedmiotów, które w różnych momentach jej życia otaczały lub kształtowały jej ciało - wózek dziecięcy, łódka, pomnik. Elegancja sepiowych zdjęć kontrastowała ze słodyczą różowych zasłon rozwieszonych wokół instalacji. To był moment spokoju przed burzą – coś, co miało nas wyciszyć przed ostatnią częścią wystawy.


Ego Geometria Sum (1983)
Ego Geometria Sum (1983)

W centrum ostatniej sali stał dwumetrowy, przezroczysty zbiornik z kompostem, bulgoczącym w procesie fermentacji – dzieło zatytułowane Carcass. wszyscy wiem, że Polacy lubują się w procesie fermentacji - pozdrawiam wszystkich wielbicieli kiszonych ogórków -  ale nawet dla mnie było to już zbyt dużo. Wpatrując się w gnijące resztki żywności zastanawiałam się jaki jest sens tego bulgoczącego dzieła. Wydaje mi się, że szkoła podstawowa wystarczająco dokładnie przedstawiła mi, czym jest cykl życia. Przypomniałam sobie też kompost w ogródku mojej babci, który nigdy nie wydał się mi na tyle ekscytujący, żeby przenieść go do galerii sztuki. 


Carcass (1986)
Carcass (1986)

Z wszechogarniającym obrzydzeniem i niezrozumieniem przeszłam do sali z rzeźbami Hepworth – żeby dać odpocząć mojej głowie, przetrawić to, co właśnie zobaczyłam i być może odkryć dlaczego musimy oglądać w galerii sztuki gnijące jedzenie. Ale po chwili -  kierowana tym dziwnym, mrocznym impulsem, przez który nie możemy oderwać wzroku od wypadku samochodowego – wróciłam do dzieła Chadwick, żeby raz jeszcze spojrzeć na zbiornik kompostu i otaczające go zdjęcia gnijącego mięsa.


Nie jestem krytykiem sztuki i już dawno przestałam dążyć do tego, żeby nim być. Kocham sztukę za wrażenia wizualne i za to, że potrafi przenieść mnie w spokojną, pozbawioną dramatów przestrzeń. Zawsze odbieram ją emocjonalnie, a nie racjonalnie, nie starając się tłumaczyć tego co widzę, ale raczej czuć. I właśnie dlatego często trudno mi zrozumieć sztukę współczesną – zwłaszcza instalacje i rzeźby – bo rzadko same w sobie wywołują u mnie emocje, bez dodatkowej opowieści, która im towarzyszy zamknięta w komentarzach kuratorów wystaw. I początkowo byłam przekonana, że z wystawą Chadwick będzie tak samo. Ale jednak wydarzyło się coś innego.


Jej dziwność, zupełne odklejenie prezentowanych dzieł od przestrzeni, w której się znajdowałam i jakaś wewnętrzna niezgoda na to, co widzę, wywarły na mnie wrażenie o wiele silniejsze, niż planowałam. Kiedy po wyjściu z galerii usiadłyśmy przy filiżankach kawy i gorącej czekolady - zupełnie zdezorientowane i fizycznie zniesmaczone - nie zdawałyśmy sobie jeszcze sprawy, że Chadwick osiągnęła swój cel. Bo, jak dowiedziałam się później, zamiarem jej sztuki było wywołanie bezpośrednio cielesnego przeżycia - z pominięciem społecznych konceptów i wyjaśnień. I być może zbiornik gnijących warzyw jest jednym z lepszych sposobów, aby to osiągnąć, bo do tej pory na samo wspomnienie twarz wykrzywia mi się w obrzydzeniu. Ale jednocześnie nie jestem pewna, czy tego rodzaju doświadczenie jest tym, czego oczekuję od sztuki. Mój mózg zmęczony nadmiarem szaleństwa, który codziennie wysypuje się z telewizji i internetu raczej skłania się w stronę zabawy ze światłem Sorolli i palety Vanessy Bell. Ale może się nie znam


Komentarze


 Powered and secured by Wix

bottom of page