Słowa
- Marta Lupa-Wyszowska
- 4 lip
- 3 minut(y) czytania
Za co dokładnie? Że wstaję rano? Że pracuję? Że nie stoję na środku ulicy i nie wyję z rozpaczy? Lata “inni mają gorzej” i “siedząc i płacząc nic nie zdziałamy” zrobiły swoje. Nie ma w tym heroizmu Pani Jolu - działam na autopilocie i zaprzeczeniu. Teraz przetrwam, ale zapłacę za to wysoką cenę.
Element

Tydzień po udarze. Wracam do pracy. Kilka godzin, kiedy dziecięca niefrasobliwość wyciąga mnie ze szpitala, z własnej głowy i z tego, co może się wydarzyć. Klasa V. Pierwsze piętro ceglanego budynku na Starym Zdroju. Jesienne słońce odbija się od małych twarzy - jeszcze ciekawych, jeszcze w radości i nadziei. Harmider powoli ucicha. Stoję przy biurku porządkując kserówki - jedna z niewielu rzeczy, nad którą mam teraz kontrolę. Dostrzegam w górze rękę:
- Tak Wojtek?
- Proszę Pani, czy Pani mąż już umarł?
Cisza. Dziecięcy wzrok w przerażeniu przesuwa się z Wojtka na mnie i ze mnie na Wojtka. Wojtek - zaklęty w swej ciekawości - zupełnie nieświadomy złamania konwenansu, zadania pytania niezadawalnego.
- Nie, jeszcze nie Wojtku - opowiadam z uśmiechem, powstrzymując wybuch histerycznego śmiechu. I dziękując - za prawdę, za ciekawość, za degradację tragedii do kolejnego elementu życia. Za to, że przez chwilę było jaśniej.
W klasie oddechy ulgi. Napięcie opada. Powróciliśmy do normalności. Choćby przez najbliższe 45 minut. Wszystko jest ok. Możemy iść dalej. Zapiszmy temat lekcji.
Dobrze
Przestrzeń nieokreślona. Nie wiem, gdzie jestem i z kim rozmawiam. Słyszałam to już tyle razy, że wszystko zlewa się w przezroczystość.
- Wszystko będzie dobrze Pani Marto.
- Dziękuję - odpowiadam z lekkim uśmiechem i zaciśniętymi zębami.
Skąd “wszystkobędziedobzizm” wziął się tym razem? Próby pocieszenia? Zaklinania rzeczywistości? Nie znalezienia innych słów?
Słowa. Wypływające z dobra, ale już dawno bez znaczenia. Już nigdy nie będzie dobrze. Dobrze odeszło 26 września. Wdzięczność walczy we mnie z dociekliwością, chęcią dopytania:
- Proszę wytłumacz, co masz na myśli? W której z tych sytuacji będzie dobrze?
Cud numer 1
Misiek wybudza się ze śpiączki. Nawet, gdyby- prawdopodobieństwo, że wróciłby do choćby części sprawności sprzed udaru jest żadne. Resztę swojego życia spędziłyby przykuty do łóżka na zmierzającej do donikąd rehabilitacji. Daleko od dobrze.
Cud numer 2
Misiek żyje, ale pozostaje w śpiączce. Jest, ale jakby go nie było. Potrzebuje stałej opieki. Nadal karmiony jest dojelitowo. Ze względu na problemy z samodzielnym oddychaniem przebywa w jednym z ośrodków, które zapewniają respiratory. Najbliższy jest koło Wrocławia. Jak dobrze pójdzie, bez korków, godzina z kawałkiem od Wałbrzycha. Misiek śpi, w samotności, a ja żyję między pracą, a odwiedzinami u niego. Jeszcze dalej.
Brak cudu
Dzieje się to, czego boimy się najbardziej. Najdalej.
Za co
Sala komputerowa. Ponownie pierwsze piętro ceglanego budynku na Starym Zdroju. Konsultacje z rodzicami. Dwie godziny wypełnione “co możemy zrobić na lepszą ocenę” i “do czwórki jeszcze brakuje”. Mama Adasia przychodzi zawsze. Adaś powoli staje się Adamem - w oczach swoich i jej. Jest ok - pracuje, jest aktywny, poradzi sobie.
- Na prawdę, nie trzeba się martwić Pani Jolu.
- Dobrze, dziękuję.
- Ja również.
Szelest krzesła na linoleum. Szelest przeglądanych przeze mnie papierów.
Kroki w stronę drzwi.
- Pani Marto, podziwiam Panią - odwraca się do mnie w progu.
Podnoszę wzrok znad sterty kartkówek i przez chwilę zastanawiam się, czy mogę opowiedzieć cokolwiek innego niż dziękuję. Wdzięczność ponownie walczy z ciekawością.
Za co dokładnie? Że wstaję rano? Że pracuję? Że nie stoję na środku ulicy i nie wyję z rozpaczy? Lata “inni mają gorzej” i “siedząc i płacząc nic nie zdziałamy” zrobiły swoje. Nie ma w tym heroizmu Pani Jolu - działam na autopilocie i zaprzeczeniu. Teraz przetrwam, ale zapłacę za to wysoką cenę.
- Dziękuję Pani - wdzięczność zwycięża.
Werdykt
Gabinet psychiatryczny w przychodni Salus. Przede mną długie kasztanowe włosy i sterta druków na biurku. Wokół - białe ściany nasączone rozpaczą, które przyjmują kolejną tragedię - udar, śpiączka, brak nadziei. Opowiadam kilka ostatnich miesięcy mojego życia, a jakaś część mnie, zakopana pod racjonalnością, liczy na cudowne lekarstwo. Tabletki, albo słowa, które zmienią tę sytuację, na taką, z którą i w której da się żyć.
- Nie wiem, co mam Pani powiedzieć - zapada werdykt.
Wychodzę ze zwolnieniem lekarskim i poczuciem, że czas zaprzyjaźnić się z bezsilnością.






To jest takie na wskroś przwdziwe...