Tam
- Marta Lupa-Wyszowska
- 28 lip
- 4 minut(y) czytania
Wychodzimy z kaplicy. Czeka na nas morze ludzi. Jak mogłam zwątpić? Cichych, skupionych. Cokolwiek przeżywają - zatrzymują to dla siebie. Twarze znane, twarze zapomniane, twarze obce. Słońce odbija się od ich współczucia. Świat pochłonięty w cieple nadal nie pamięta.
Jesteśmy wcześnie. Pełnia słońca, które jednocześnie koi i irytuje. Świat chyba zapomniał. Wzgórze Chełmca uwień
czone krzyżem. Zieleń poprzeplatana czerwoną dachówką - pomniki przedwojennej niemieckiej historii. Wznoszący się szkielet kościoła. Blaszana budka kamieniarza. W oddali szczekanie psa. Zamykam oczy i nabieram powietrza - zapach lata, dekady temu, kiedy wszystko było możliwe.
- Ładnie mu tutaj będzie - nie wiem, kto pierwszy wypowiada te słowa, moja czy Twoja mama?
Wchodzimy do kaplicy. Zajmujemy pierwszy rząd. Przywilej, którego nikt z nas nie chce dostąpić. Już tu jesteś. Schowany w drewnie. Zerkasz na nas ze zdjęcia, uśmiechając się półgębkiem. Jest Ciebie tutaj tak wiele. W naszych wpólnych myślach i myślach każdego z nas z osobna. Podchodzę do głośnika i włączam muzykę. Stone Temple Pilots odbija się od nadal pustych miejsc. Nie szkodzi. Najważniejsze, że jesteśmy my. Zawód chowam na spód żołądka. Wracam do ławki. Tracy Chapman. David Bowie. Nagle hałas, niepasujący, wyjęty z innej opowieści, odwraca moją głowę w stronę wejścia.
- To od przyjaciół z Nottingham - ktoś wręcza nam kwiaty. Kiedy kończy się wdzięczność?
Faith No More. Pearl Jam. King Crimson. Ostatni wers “Epitah” przywraca ciszę. Za nami szelest odkładanych na ławki kwiatów. Szepty zawahania. Pod-rzeczywistość, wyciszona, ostrożna. I innych zastanawiania - ttóry rząd powinniśmy wybrać? Czy byliśmy wystarczająco blisko? Twoi bracia, dziewczynki, Gosia, ciocia Basia. Przestrzeń między kremowymi ścianami powoli zapełnia się Twoim życiem. Kamień w moim żołądku mięknie.
Kątem w drzwiach kaplicy dostrzegam sylwetkę. Mistrz Ceremonii. Czarny garnitur, muszka, notatnik w dłoni. Kojąca prostota. Uratuje nas dzisiaj od udawanych gestów, markowanych zwrotek i uwikłania w boski plan.
- Jesteśmy tutaj, żeby pożegnać…. Mąż, syn, przyjaciel….. Odszedł zbyt szybko…
Wybraliśmy je razem z Mistrzem Ceremoni. Wczoraj, przez telefon. Słowa, które muszą dziś zabrzmieć. Słowa, które zabrzmieć nigdy nie powinny. Lingwistyczny błąd w systemie. Skupiam się na każdym z nich z osobna, nie dopuszczając tego, co znaczą razem. Splecione białe palce na czerni sukienki. Puszczam kiedy już czas. Wstaję i pozwalam, żeby reszta działa się poza mną. Ktoś zabiera wieńce, ktoś chowa zdjęcie, trumna na czyiś barkach.
Wychodzimy z kaplicy. Czeka na nas morze ludzi. Jak mogłam zwątpić? Cichych, skupionych. Cokolwiek przeżywają - zatrzymują to dla siebie. Twarze znane, twarze zapomniane, twarze obce. Słońce odbija się od ich współczucia. Świat pochłonięty w cieple nadal nie pamięta.
- Ładnie mu tutaj będzie - słyszę z oddali.
Spoglądam w prawo. Zza rogu kaplicy wyłania się czarna limuzyna, ty w niej, wieńce. Wszystko gotowe. Oprócz nas. Ja i Twoja mama podtrzymujemy się w swoim smutku, dziś stępionym, żeby Cię nie zawieść. Wysuwamy się na przód. Mamy poprowadzić nas wszystkich tam, gdzie od tej pory będziesz. Rola przypisana domyślnie, niechciana, przyjęta z pokorą. Cena miłości. Jedna z wielu, które jeszcze przyjdzie nam zapłacić.
Za nami moi rodzice, rodzina, przyjaciele. Współpracownicy. Wałbrzych. Każde z Twoich żyć w korowodzie czerni, granatów i szarości. Gdzie są ich myśli? Przy tym, co stracili, czy przy tym co z Ciebie zachowają?
Krok za krokiem. Chcę przyspieszyć i zwolnić jednocześnie. Chcę mieć to za sobą i ciągle przed. Nigdy nie przekroczyć tej granicy. Zatrzymać się wpół drogi, zatrzymać nas wszystkich w wiecznym pomiędzy.
A jednak. Gdzieś między dziesiątakami spojrzeń na moich plecach, a uściskiem Twojej mamy znajduję zdrowy rozsądek. Żeby iść. Tylko tyle. Narazie. Krok za krokiem. Powoli. Wbijając wzrok w szarą kostkę pod moimi stopami. Aż do momentu kiedy zatapiam się w miękkiej ziemi. Kiedy cień markizy przysłania mi twarz. Kiedy po raz pierwszy widzę Twój grób.
Zamykam oczy, wtulam się w mamę i czekam. Alejki między grobami powoli zapełniają się ludźmi. Twoje życie gęstnieje, urzeczywistnia się. W zatroskanych twarzach. Ukradkiem ocieranych łzach. Kurczowo trzymanych wieńcach.
Oddaję głos innym i zatapiam się w ich słowach. Prezydent, Mateusz, Marek. Misiek publiczny, Misiek przyjaciel, kolega z pracy. To co najbliżej powiemy ci na osobności.
- Michała stracili nie tylko rodzina, przyjaciele i uwielbiający go współpracownicy. Utracili go wszyscy odbiorcy radia, czytelnicy gazet, użytkownicy mediów społecznościowych. Umarł bowiem największy wałbrzyski intelektualista, wybitny dziennikarz, redaktor i pisarz.
Cisza wybrzmiewająca między słowami kolejnych przemów jest tylko pozorna. W naszych głowach, w paralelnym świecie odgłosy rozmów, dźwięki miasta, pobliskich wsi, radiowe dżingle. Twoje życie odgrywa się tam na nowo. Urywkami, w przyspieszonym tempie, jak na starym filmie. Taśma filmowa nie nadąża za tym, co się stało. Czas poza nami, spowalnia w przyśpieszeniu.
Do tu i teraz sprowadza nas prośba Mistrza Ceremonii o chwilę ciszy. Paralelny świat milknie na chwilę. Część z nas oddaje cię pod opiekę Tego, w którego od dawna nie wierzysz. Ostatnie minuty, w których dosięga Cię nasz wzrok. Czy jest jeszcze coś, czego Ci nie pomyślałam?
Kiedy Twoja trumna osuwa się na dno nie padam na kolana, nie tracę tchu, nie rozpadam się na kawałki. Moja rozpacz jest podstępna. Będzie ze mną przez lata, sącząc się kropla po kropli.
W spokoju patrzę jak znikasz pod stertą wieńców i ostatnich pożegnań, bo wiem, że na moje jeszcze nie czas.
Odwracam głowę - w przestrzeń, w zieloność, w ciepło.
.
- Będzie ci tu.., tam ładnie.







Komentarze