top of page

Jesteś

  • Zdjęcie autora: Marta Lupa-Wyszowska
    Marta Lupa-Wyszowska
  • 5 cze
  • 5 minut(y) czytania

Mijają minuty. Godziny. Cisza. Na przemian wstajemy, siadamy, wstajemy i podpieramy ściany odgrywając jakąś nieokreśloną choreografię. Gdzieś się nam zgubiłeś. Nie wiem już, w którą stronę mam do Ciebie myśleć. Chyba Cię tu już nie ma. Tu, na tym piętrze. Bo na pewno gdzieś jeszcze jesteś. Na pewno.

ree

Akt I


- Dzień dobry. Mojego męża tu przywieźli. Chciałam dowiedzieć się, w jakim jest stanie.

- Jak nazwisko?

- Michał Wyszowski

- Jeszcze nie ma, proszę się uspokoić.

- Dobrze, dziękuję.


Odchodzę od okienka informacji na Pogotowiu wałbrzyskiego Szpitala Sokołowskiego. Uspokoić? Jak mam się uspokoić?


Chcę, muszę myśleć przy Tobie, jak najbliżej. Gdzie jesteś?


Podzamcze, Piaskowa Góra?


Nadal tu, czy już Tam?


Jak to możliwe, że taksówka przyjechała szybciej niż ambulans? I czemu do jasnej cholery nie mogłam jechać z Tobą?


Ile to jeszcze potrwa?


W obezwładniającej niewiedzy, nieustannie zerkając w stronę wejścia i obserwując przyjazdy kolejnych karetek, w nadziei, że to Ty - opieram się o jedną ze ścian i po raz kolejny dzwonię do Taty. Próbuję kilka razy, wreszcie odbiera.


- Tato Misiek jest w szpitalu, znalazłam go nieprzytomnego. Nie wiem, co się stało. Zawał może, albo udar.

- Boże, co ja matce powiem?


Powie, że na dzisiaj praca skończona. Że nie - nie zostali zwolnieni. Że trzeba rezerwować bilety na samolot - od lat mieszkają za granicą - jak najszybciej, bo Ciebie może już jutro nie być.


Odkładam telefon i rozglądam się po twarzach wokoło mnie - małe nieszczęścia, oddechy ulgi, niedokończone dramaty.


- Pani Nowak, numer 123, zapraszam - odgórnie narzucona hierarchia decyduje o tym, który z nich zakończy się jako pierwszy.


Który w kolejce będziesz ty?


Pod wejście podjeżdża kolejna karetka. Obraz na zewnątrz ujawnia się w kawałkach, naprzemiennie przysłaniany i odsłaniany przez zamykające się drzwi. Otwierane drzwi karetki. Czerwień ratownika. Nosze. Kolejny ratownik. Zamykane drzwi karetki. Drzwi przy wejściu otwierają się po raz ostatni. Zza sylwetki w czerwieni na noszach dostrzegam Twoją koszulkę. Jesteś. Jeszcze jesteś.



Akt II


Przechodzę pod drugą ścianę, żeby móc widzieć Twoją twarz. Twoje ciało nie walczy już w spazmie, leżysz spokojnie, jakbyś spał. Czy już się poddałeś?


Jeden z ratowników rozmawia z lekarzem, przekazuje dokumenty. Czy opowie dziś o Tobie swojej żonie? Czy będzie Cię pamiętał? Czy będziesz kolejnym z wielu? Czy wie, że to Ty?


Chcę do niego podejść i dowiedzieć się, co się stało między naszym mieszkaniem, a wejściem na pogotowie, ale nie chcę przeszkadzać. Twoja podróż pozostanie na zawsze pytaniem. W końcu znajduję w sobie odwagę i pytam o Twój stan.


- Miał wzrok w jedną stronę, więc to może być udar, ale to lekarz już potwierdzi. Musi Pani czekać.


Na słowo udar w mojej głowie zapadam się kilka metrów pod ziemię. Łapią mnie Mateusz - kiedyś tylko Twój, dziś nasz przyjaciel, Twój brat z żoną, ciocia, wujek, którzy kolejno zjawiają się w szpitalu. W ich ręce będę wpadać jeszcze wiele razy - nigdy nie zawiodą.


Nie płaczemy - to nie w naszym stylu, czekamy w spokoju od czasu do czasu zapadając się w odmęty czarnego humoru.


Przechodzę pod drzwi gabinetu - nie mogę przeoczyć żadnej informacji, żadnego rąbka nadziei. Wyroków jeszcze do siebie mentalnie nie dopuszczam. Po chwili wychodzi pielęgniarka.


- Proszę sobie to schować, żeby się nie zgubiło - podaje mi Twój dowód i obrączkę, którą zawieszam na łańcuszku. Zostanie tam na lata. Wypuszczam powietrze i pierwszy raz w życiu żałuję, że nie palę. Cokolwiek, co przyniosłoby ulgę.


Kolejne numerki wzywane są do gabinetów, kolejne życia dostają diagnozę, odpowiedź. Ty, nasze życie, nasze co dalej - nadal pozostaje w zawieszeniu, nieznośnym niedopowiedzeniu.


- Nadal prowadzimy badania, ale stan Pani męża jest bardzo ciężki - w każdej chwili może umrzeć.


Zapadam się po raz kolejny nie wiedząc jeszcze, że ten stan będzie mi towarzyszył przez kolejne miesiące.


Kiedy za lekarką zamykają się drzwi rozpoczyna się Twoja i nasza podróż: fizyczna po oddziałach i pokojach szpitala i mentalna po świecie paralelnym, w oparach absurdu, zbudowanym na “to nie dzieje się na prawdę”.


Akt III

- Ponoć jest na kardiologi. Robią jakieś badania, bo podejrzewają, że to jednak zawał - Mateusz podchodzi wyłączając telefon.


Nie wiem z kim rozmawiał, skąd ma te informacje, ale oddycham nieco głębiej. Zawał to dobrze. Zawał jestem, jesteśmy w stanie przeżyć. Udar jest tym, czego najbardziej się boję. Udar może zabrać pisanie i mówienie - istotę Miśka, może zabrać wszystko.


Przechodzimy piętro wyżej. Nie jesteśmy pewni, gdzie leżysz dokładnie, więc zajmujemy miejsca przy wejściu, żeby mentalnie ogarnąć cały Oddział. Ktoś ma Cię pod swoją opieką, jesteś w czyimś centrum uwagi i nie ma dla Ciebie, dla Twojego stanu żadnego znaczenia, gdzie jesteśmy, skąd o Tobie myślimy. Dla mnie nasza pozycja w tym labiryncie szarych posadzek z linoleum jest jedynym i wszystkim, co możemy dla Ciebie zrobić. Chcę mieć pewność, że jestem najbliżej Ciebie jak mogę, że swoje myśli kieruję we właściwym kierunku.


Szare, plastikowe krzesła. Siadam wyprostowana. Nachylam się i opieram łokcie na kolanach, a głowę o dłonie złożone do modlitwy, choć ta właściwa nie istnieje. Wpatruję się w schody na przeciwko. Wstaję. Okrążam powierzchnię 2 x 2 i ponownie siadam. 2 min 35 sekund odkąd tu jesteśmy. Przede mną niezliczona ilość przełknięć w zaschniętym gardle, westchnień i śladów paznokci odbitych na zaciśniętej dłoni. Czas, który chcę, aby minął jak najszybciej, a jednocześnie zatrzymał się w miejscu. Żeby to, co potem nigdy się nie wydarzyło. Żebym mogła zadomowić się w tym stanie pomiędzy, w którym podszepty irracjonalności mają się dobrze, a nadzieja zawisa w niedopowiedzeniu. Skupienie na mijających minutach przerywa Ciocia:


- Martuniu przyniosłam bułki, żebyś coś zjadła - siada pomiędzy mną i wujkiem, zbitek krzeseł skrzypi pod naszym ciężarem. Z plastikowego worka od środka oblepionego lukrem wyciąga pół słodkiej bułki. Przez chwilę obie mamy poczucie kontroli. Ja - skupiając uwagę na okruchach spadających na moje kolana z każdym kęsem. Ciocia wiedząc, że to jedyne, co może dla mnie w tej chwili zrobić.


Czekamy nie wiadomo dokładnie na co, jakiś strzępek informacji, krztę zrozumienia, co się z Tobą dzieje. Myślami próbujemy wywabić Cię z rzędu sal i gabinetów za ścianą.


Mijają minuty. Godziny. Cisza. Na przemian wstajemy, siadamy, wstajemy i podpieramy ściany odgrywając jakąś nieokreśloną choreografię. Gdzieś się nam zgubiłeś. Nie wiem już, w którą stronę mam do Ciebie myśleć. Chyba Cię tu już nie ma. Tu, na tym piętrze. Bo na pewno gdzieś jeszcze jesteś. Na pewno.


****

Schodzimy na dół, przewietrzyć myśli. Czarny humor działa jak zawsze. Uśmiechamy, żartujemy. Od 4 godzin Cię nie widziałam. Od czterech godzin nie wiem, co się z Tobą dzieje. Czy jest coś, co powinnam była zrobić? Czy jest jakieś oficjalne miejsce w szpitalu w którym powinnam być? Być może ktoś właśnie mnie szuka.


Mateusz dostaje informację, że jest na OIOMIE.


Akt IV


Sala trzy na trzy metry. Szarość posadzek i ścian. Biel plastikowych drzwi. Stalowe srebro windy. Minimalizm barw w kontraście z gęstością doświadczeń za ścianą. Poczekalnia przed Oddziałem Intensywnej Opieki Medycznej. Mateusz po raz kolejny otrzymuje informację, o tym gdzie Cię przenieśli, że jesteś tu. Po raz kolejny nie wiem skąd. Po raz kolejny nie zadaję pytań. W zbędnych próbach przyspieszania czasu i przekierowania uwagi czytamy rozpiskę najbliższych operacji, siadamy, wstajemy, zerkamy na telefon, wbijamy wzrok w ścianę. Jest wieczór. Nie widziałam Cię od kilku godzin. Od kilku godzin walczysz o bycie beze mnie, bez nas. Już nie wiem, skąd brać spokój na czekanie i niepewność. Znalazłam się w otchłani, w mitycznym limbus. Daleko od nieba, ale jeszcze nie w piekle. Przerażeni od środka poruszamy się w zwolnionym tempie, oblepieni niewidzialną mazią. Mijają minuty odmierzane kolejnymi krokami.


Wreszcie jedne z drzwi po lewej stronie powoli otwierają się. Wyłaniasz się - na noszach, w otoczeniu zielonych kitlów i rurek. Zatrzymujemy się w połowie ruchu. W ciszy, tak, jakby mogła ona w jakikolwiek sposób Ci pomóc, odprowadzamy Cię wzrokiem do windy. Znikasz po raz kolejny, świat znów staje się wyraźny. Bo jesteś. Ciągle jesteś. Znów wiem, w którą stronę mam do Ciebie myśleć.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Komentarze


 Powered and secured by Wix

bottom of page