Kanapki z serem
- Marta Lupa-Wyszowska
- 12 cze
- 3 minut(y) czytania
- Dzień dobry. Moje nazwisko Lupa-Wyszowska. Dzwonię w sprawie mojego męża, Michała Wyszowskiego, który wczoraj trafił na OIOM po udarze - zbieram siły, aby zwerbalizować to, co stało się wczoraj. Nieświadoma jak długo będę narratorem Miśkowej opowieści. I że nigdy nie stanie się to łatwiejsze. I że za każdym razem będę chciała zostawić go w sferze zdarzeń niewypowiedzianych.
Budzi mnie ciepło - na mojej twarzy, na rękach wystających spod kołdry. Kiedy otwieram oczy słońce oślepia mnie z pewnością siebie, do której nie jestem przyzwyczajona. Zwykle nieśmiale dociera do mnie zza żaluzji. Dzisiaj z całą mocą wyciąga mnie z błogiej nieświadomości dnia poprzedniego. Zamykam oczy i staram się sobie przypomnieć, gdzie jestem. Zatrważająca świadomość powraca powoli wgniatając mnie w materac z każdym kolejnym wspomnieniem- Misiek na brązowych panelach, ja w poczekalni pogotowia, Pani mąż może w każdej chwili umrzeć, zieleń fartucha ochronnego, stan krytyczny, proszę zadzwonić jutro rano. Zadzwonić. Telefon, telefon, który muszę wykonać. Podnoszę się z łóżka, choć być może nie ma już po co. Naprzeciw brązowa, poniemiecka szafa, zieleń ścian wokoło - mieszkanie cioci, kiedyś babci, świadek lat szczęść i niepowadzeń; narodzin, śmierci i przemilczeń. Ktoś zadecydował za mnie, że tej nocy nie mogłam być sama. Na pokrytym ceratą stole dostrzegam mój telefon. Która godzina? Czy już mogę? Obok kartka z numerem pokoju lekarzy na OIOMIE. Wybieram numer ze spokojem, który przychodzi na granicy wszystko i nic.
- Dzień dobry. Moje nazwisko Lupa-Wyszowska. Dzwonię w sprawie mojego męża, Michała Wyszowskiego, który wczoraj trafił na OIOM po udarze - zbieram siły, aby zwerbalizować to, co stało się wczoraj. Nieświadoma jak długo będę narratorem Miśkowej opowieści. I że nigdy nie stanie się to łatwiejsze. I że za każdym razem będę chciała zostawić go w sferze zdarzeń niewypowiedzianych.
- Dzień dobry Pani. Mąż jest nadal w stanie krytycznym, ale nie mamy żadnych nowych wiadomości, bo nie było jeszcze obchodu. Proszę zadzwonić później, a najlepiej przyjść. Zapraszam o 13;00.
- Rozumiem. Dziękuję bardzo. Do widzenia.
Odkładam telefon na stół i spoglądam na na stary, drewniany zegar odliczający sekundy spokojem wahadła. 8:00 rano. Zostało 5 godzin. Jak przetrwać? Czym wypełnić tę nicość? Waham się, czy wrócić do łóżka, czy próbować coś ze sobą zrobić, coś, cokolwiek. Zaskoczona własnym nieszczęściem i tym, że jedyne, co mogę zrobić to w nim trwać. Podnoszę się z łóżka i powłócząc nogami przechodzę do kuchni. Na stole kanapki z żółtym serem i wyrwana z zeszytu kartka:
- Martusiu musiałam wyjść do sklepu. Zjedz coś proszę.
Ciocia. Podnoszę połówkę kromki do ust, bo nie mam siły podejmować żadnej decyzji. Moje ciało wykonuje machinalne ruchy, które są poza mną. Być może jest w nich jakiś sens, którego teraz nie dostrzegam. Kiedy kończę ostatnią połówkę kromki słyszę dźwięk klucza w zamku. Zza rogu wyłania się ciocia.
- O zjadłaś, to dobrze dziecko. Mama dzwoniła, że zaraz będzie.
Mama. W głowie pojawia się kolejne wspomnienie.
- Kochanie już dzwoniłam do pracy, że mnie nie będzie. Szukamy teraz z Tatą samolotu. Przylecę jak najszybciej mogę.
Od 12 lat w osobnych krajach. Niezliczone wieczorne telefony. Niezliczone pytania o to, jak się czuję. I próby nadrobienia rozłąki w angielskich krajobrazach podczas każdych wakacji. Jeszcze nie wiemy, że za rok znów będziemy razem. Nie ma tego złego? Jest. Tego nic nie wynagrodzi.
Wpatrując się w okno w przeciwległym pokoju dopijam ostatni łyk herbaty. Z pustki myśli budzi mnie dźwięk otwieranych drzwi. Nie musi nic mówić, wiem, że to Ona. Tak jakby jej obecność miała swój własny odgłos.
- Martuniu!
- Mamo! - wtulam się w nią z mieszaniną znaków zapytania i wykrzykników na końcu. Znów mam pięć lat i mam nadzieję, że kiedy wydobędę się z jej objęć przestanie boleć.







Komentarze